piątek, 9 września 2011

5 września 2011

Umówiłam się z Urbanem o 10 rano. Bałam się, że się nie obudzę, bo nie miałam jak nastawić budzika- telefon padał, a nie miałam jak go naładować. No właśnie. Są tu inne gniazdka do prądu. Takie na 2 PŁASKIE metalowe pręciki, napięcie 110V. I jeszcze jedna kwestia- żeby mieć „dostęp” do prądu trzeba mieć specjalną DOŁADOWANĄ kartę, wkładamy ją do czytnika przy wejściu do pokoju i dopóki ona tam jest(i dopóki nie wyczerpiemy środków na koncie) to wszystko gra i świeci.

Must have: przełącznik+czip/pikacz+electricity card
Na szczęście(?) było tak gorąco, że obudziłam się już o 9.  Zeszłam do recepcji, by odebrać „pikacza” do elektronicznego otwierania drzwi w akademiku. Okazało się, że muszę za niego zapłacić. I to nie mało, bo 940zł(dobrze, że przynajmniej oddają przy wymeldowaniu)!!! Nie miałam tyle przy sobie, na szczęście wtedy pojawił się Urban i mogliśmy pójść wymienić pieniądze. Ceny cały czas podaję w złotówkach, bo przelicznik jest bardzo prosty: 1 nowy dolar tajwański = 0,1023zł, czyli każdą cenę dzielę na 10J Moim kantorem była poczta, z bardzo długą kolejką. Kiedy już podeszłam do okienka z „fancy” dolarami amerykańskimi myślałam, że przynajmniej to szybciej pójdzie. Jakże inaczej-myliłam się. Znowu formularz, znowu paszporcik. I jeszcze musiałam zapłacić za to, że jeden z dolarów miał starą datę na sobie-.- W sklepie obok udało się uzyskać przejściówki do prądu. Urządzania elektroniczne na oko nie różnią się tak bardzo cenowo od tych w Polsce. Przykładowo: usb 8gb firmy Sony kosztował 60zł. Natomiast już mniej znane miejscowe odpowiedniki(według mojego buddiego- nie gorsze) już po 30zł.

Chciałam załatwić jeszcze jedną rzecz- konto w banku tajwańskim. Polecano mi China Trust. Niestety najbliższa siedziba była tak z 45minut piechotką. Na szczęście Urban miał rower. I na szczęście z bagażnikiem. Przypomniałam sobie czasy dzieciństwa, wskoczyłam na tył i hola przez miasto!
Rowery są tu bardzo popularne. Śmigają po ulicach obok samochodów, po chodnikach, nawet w bardzo wąskich przejściach. Trudniej znaleźć parking niż stoisko dla rowerów. Rower za rowerem, rower rower pogania. A kto nie na rowerze, to na skuterze. Więc oczywiste jest, że sama chcę mieć ten sprzęt. Normalnie używane rowerki kosztują około 100zł. Ale! 20 września będzie giełda używanych rowerów- dobre sztuki już od 40zł. Trzeba przyjść o 4 rano, albo nawet o 3, żeby coś fajnego upolować! Oczywiście bycie SGH-owcem nie pozwala mi przepuścić takiej okazji!
Urban mówi: Ale wiesz, że będziemy musieli rano się obudzić?
A ja: A kto tu mówi o spaniu? Robimy tego dnia imprezę w plenerze! Będziemy pierwszymi klientami!
Urban: ooooook…

W banku już na wejściu dostałam propozycję pracy. Jako korepetytorka języka angielskiego. Zaczepiła mnie jakaś kobitka, kiedy wypełniałam formularz, ale się nie skusiłam. Żałuję, że nie dowiedziałam się, na ile wycenia godzinę konwersacji;/ Składam formularz, ale pani zza lady nie chce go przyjąć(a specjalnie wzięłam Urbana, żeby pomógł mi rozszyfrować te chińskie instrukcje). Powód- nie mam chińskiego numeru dowodu osobistego. Nic nie dały tłumaczenia, ani polsko-tajwańskie połączenie sił perswazji. Dostałam kwitek, z którym muszę się wybrać do biura międzynarodowego po nowy numer ID. Chciałam to od razu załatwić, ale Urban mnie uświadomił, że o 15-stej urzędy nie działają.


Może i dobrze się stało, bo dzięki temu pojechaliśmy na obiad. Na sushi. Według niego to właśnie Japonia, a nie USA jest modna na Tajwanie. Każdy pływający talerzyk kosztował 3zł, po 4 byłam już całkiem syta, oprócz tego mogliśmy pić herbatę dowoli. W restauracji przesiedzieliśmy z dobrą godzinę. Byłam małą atrakcją turystyczną, bo nie dość, że wyglądam jak wyglądamJ to jeszcze mówię donośnym głosem żywo gestykulując i śmiejąc się przy tym. A śmiałam się, bo zrobiliśmy sobie lekcje polskiego i chińskiego. Okazało się, że dla Urbana wymowa „dzień dobry, cześć, dziękuję” są niczym w porównaniu z wymową mojego nazwiska. Przy tym aż się popłakałam ze śmiechu. Słyszałam każdą wersję- od „Turka” zaczynając, a na „Frorku” kończąc. Rozmawialiśmy też o edukacji. Na Tajwanie mówi się o Chinach jak u nas, nie ma cenzury- wiedzą o wydarzeniach z Placu TianAnMen, nie ma koloryzowania.

Teraz będzie akapit pochwalny dla Urbana, a może dla kogoś jeszcze. Bo w tym momencie mój buddy powiedział, że u nas w Polsce też były podobne wydarzenia w trakcie II wojny światowej. Ja trochę się zmieszałam, nie końca wiedziałam, o czym mówi.
On: No wtedy, kiedy Niemcy zaatakowali Polskę, a Rosjanie uderzyli z drugiej strony.
Ja(maksymalne zdziwienie): Skąd to wiesz?
On: Oglądałem film.
Ja: Jaki?
On: Był w naszej bibliotece. Na początku było, że ludzie uciekający przed Niemcami spotykają na moście tych, co uciekają przed Rosjanami, a na końcu były tylko strzały w tył głowy. A! I Rosjanie cały czas chcieli, żeby wszyscy myśleli, że to Niemcy zrobili! Bardzo dobry film!
Dołączam się do pochwał. Panie Wajdo, gratulacje! A dla Urbana- szacunek za tę wiedzę i za jeszcze jedno- zapłacił za mnie rachunek. Według wcześniej zebranych informacji i szczeremu zdumieniu Debbie na lotnisku(nie mogła uwierzyć, że koledzy niosą mój bagaż) bycie gentelmanem tutaj nie jest aż tak oczywiste jak w Polsce(?).

I ostatnia rzecz. Wychodząc z restauracji Urban pokazał mi jakąś świątynię i mówi, że to chrześcijańska, więc chyba „dla mnie”. No cóż, nie do końca, bo to byli baptyści. Ale weszliśmy do środka i zapytaliśmy, czy są jakieś katolickie kościoły w Taipei. Jeden z nich miał być niedaleko, więc wybraliśmy się wzdłuż długiej alei. Po drodze były świątynie wszystkich innych możliwych wyzwań- i te bardziej muzułmańskie i protestanckie. W końcu dojechaliśmy do kościoła Świętej Rodziny. Katolicyzm po chińsku to zlepek znaków: Bóg-Niebo-Religia. Ale oprócz chińskiej kaligrafii i Mszy we wszystkich tutejszych językach(m.in. japoński i indonezyjski),  nie było tam nic z tutejszej kultury. Choć w sumie nie wiem do czego zaliczyć ogólnodostępne, bezpłatne toalety, znajdujące się obok budynku kościoła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz