piątek, 9 września 2011

TAIPEI!!!!!!!!!!! 21:20 na lotnisku, 23:10 na kampusie

Wejście na lot do Tajpej wyglądało dość specyficznie. Chyba chińska obsługa nie do końca wiedziała co powinna robić, jak się zachować. A szczególnie w obliczu niepokornych Polaków, którzy nie działają według systemu: mają europejskie nawyki(jak pokazywanie paszportu) i jeszcze zadają jakieś pytaniaJ W ogóle to lotnisko było tak potężne, że aż ziało pustką. I na każdym kroku można było podziwiać zdobycze chińskiego systemu, nawet na automacie do herbaty Liptona był telewizorek z filmem pochwalnym! Na pokładzie byliśmy mile zaskoczeni- mimo, że lot był krótki, to były i telewizorki, i obiadek.

Na lotnisku czekała na nas Debbie- buddy chłopaków i koordynatorka całej wymiany. Dziwną rzeczą było to, że pierwszą czynnością Debbie po przedstawieniu się było złapanie za moją skórzaną kurtkę. Okazało się, że próbowała odczytać nazwę firmy na guziku:P Stwierdziła obojętnie, że nie zna tej marki. Byłam tym lekko zdziwona, bo kurtka  pochodzi ze szwajcarskiej sieciówki, która jest praktycznie w każdym centrum handlowym, nie tylko w Polsce. Ale innych „naszych” znanych marek też nie kojarzyła. Przyznała, że może wynika to z fascynacji Tajwańczyków kulturą USA. To USA jest „fancy”. Nawet, kiedy szukasz kursu językowego to nauczenie „amerykańskiego” jest w cenie.

Brama do akademików
- po lewej męski, po prawej  żeński, w  tle Taipei 101
Dla nas cenną rzeczą okazała się taksówka- czekaliśmy na nią w przynajmniej 60-cio osobowej kolejce(był nawet facet, który ustawiał ludzi do kolejki i kierujący ruchem taksówek). W końcu wysiadamy na miejscu. Kampus wielkościowo jak ten z SGGW, boczne wrota jak brama kampusu UW. Ale nie to zrobiło na nas największe wrażenie. Po drodze biegło coś, co wielkościowo można byłoby uznać za mysz. Myliliśmy się. To był karaluch.

Na Tajwanie nie ma koedukacyjnych akademików, ale męski i żeński są może z 10 metrów od siebie. Debbie opowiadała, że da się ominąć zakaz przebywania po 24 w akademiku „nie-swojej-płci”- trzeba iść do piwnicy i wjechać na górę windą. Jeśli mimo to Cię przyłapią, to dostajesz pouczenie i Twoje nazwisko zostaje za karę wywieszone na tablicy ogłoszeń. Hmm, w Polsce to przyniosłoby chyba odwrotny efekt od zamierzonego…


Więcej jakże przydatnych rad już od niej nie usłyszałam, bo zobaczyłam swojego buddiego- Urbana. Pomógł mi się przebić przez wszystkie formalności i w końcu zobaczyłam swój pokój. Jest 2-osobowy, taki prawie 30-to metrowy, ma sporą łazienkę, bardzo dużą szafę(wszystkie moje ubrania łącznie z kurtką zmieściłam na jednej półce), lodóweczkę, w oknach moskitiery. Będę mieszkała z Tajwanką Sherry. Niestety jej nie poznałam, bo świętuje w Tajlandii ukończenie studiów. Zostawiła mi nawet list powitalny („Dear my new roommate”) z cukierkiem! Bardzo się cieszę, bo tzn. że: a)potrafi komunikować się w innym języku niż chiński(list po angielsku) b) ogarnia(uprzedzała o wysokich kosztach całonocnej klimatyzacji-tak tak, mam klimę w pokoju! Najzimniej na +23 stopnie) c) jest bardzo miła-(list jest na 2 strony!!!).


chińskie gotowe żarcie po 4 zł
Przed przyjazdem dostałam info, że wiele rzeczy trzeba będzie do pokoju dokupić. Np. łóżko to jedynie drewniana konstrukcja. Akurat na moim już leżał materac do odsprzedaży po poprzedniej lokatorce, bardzo gruby, ale pewnie też drogi(pierwotnie kosztował około 800zł). Postanowiłam sprawdzić cenę w sklepie. Popularną sieciówką tutaj jest  7 eleven, czyli według Wikipedii: Od 2007 roku, po wyprzedzeniu McDonald's Co., największa pod względem liczby obiektów handlowych sieć na świecie. Jej sklepy zlokalizowane są w dziewiętnastu krajach, z czego ponad 80% w Japonii, USA, Republice Chińskiej i Tajlandii. Wszystko się zgadza, są co 500metrów, ja mam do najbliższego może z 75metrów. Z wystroju przypomina mi sklepik na stacji benzynowej. Na półkach jest zapakowane jedzonko(chińskie mięso, pierożki, zupki, owoce)+ akcesoria+cienkie materace po 70zł. W sklepie była możliwość kupienia sobie karty Sim do telefonu w systemie pre-paid. Myślałam, że jest tak jak u nas: bierzesz-płacisz-wychodzisz. Oczywiście-myliłam się. Okazało się, że oprócz wypełnienia długiego formularza trzeba jeszcze skserować paszport i dowód osobisty!!! Nie miałam już na to siły, więc pożegnałam się z Urbanem i poszłam spać:P

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz